Mam ośmioletniego synka, który jest oczkiem w mojej głowie. Bardzo go kocham i może jestem troszkę nadopiekuńcza. Zawsze chodzę z nim na wszystkie możliwe badania lekarskie i nie pozwalam mu być na dworze dłużej, niż dwie godziny dziennie. Wiele moich koleżanek mówi, że przesadzam, ale ja myślę, że to one są nierozsądne. Mówią mi, że przecież nie można trzymać dziecka pod kloszem i, że przecież musi swoje odchorować. Twierdzą, że przeziębienie ani zapalenie płuc go nie zabije. Jak dla mnie to bardzo niemądre podejście. Ile się słyszy historii o tym, że dziecko umarło przez zapalenie płuc? Ciągle jest głośno o takich sytuacjach w mediach i nie chciałabym, żeby mój synek też tak skończył. Oczywiście nie życzę nikomu źle, a już na pewno nie moim koleżankom, ale mam wrażenie, że one kiedyś się doigrają. Ich dziecko zachoruje na właśnie jakieś zapalenie płuc i skończą się żarty. Będą wtedy żałować, że od początku nie zachowywały się jak ja i, że pozwalały swoim dzieciom biegać po dworze całymi dniami. Moim zdaniem najgorszym czasem jest jesień i wiosna, bo właśnie wtedy najwięcej dzieci choruje i aż strach wypuścić mojego synka do szkoły. Jak widzę, że inni uczniowie chodzą chorzy, to pozwalam mu zostać w domu, żeby tylko się nie zaraził. Z resztą zastanawiam się nad uczeniem go w domu, bo to jest znacznie bezpieczniejsze. Mój dom jest doskonałym miejscem dla dziecka, bo jest wolny od bakterii i zarazków. Tutaj żadne przeziębienie czy zapalenie płuc nie grozi mojemu kochanemu dziecku. Ostatnio z resztą słyszałam, że córka mojej sąsiadki jest chora, więc muszę bardzo uważać, kiedy wchodzę z mieszkania, bo aż czuć, że bakterie unoszą się w powietrzu. Z resztą nie da się ukryć, że sąsiadka jest sama sobie wolna, bo pozwala tej swojej córce chodzić po dworze wieczorami. Przecież wiadomo, że to najbardziej niebezpieczny czas, bo robi się chłodno. Teraz przez nią musiałam kupić maseczki na twarz, które nosimy jak wychodzimy na klatkę. Nie czuję się końca bezpieczna, ale jakoś musimy sobie radzić.