jak zarabiać więcej

Jest jakoś tak, że nawet z najbliższymi nie rozmawiamy wiele o tym, o co codziennie walczymy- pieniądzach, funduszach, inwestycjach. Pieniądze rzadko są też – co zauważyli znawcy – przedmiotem powieści, wierszy czy kultury wysokiej. Kojarzą się z szarą strefą, szczególnie „łatwa i szybka kasa”, jak zachęcają – na szczęście coraz rzadziej – nagłówki intratnych ogłoszeń dla naiwnych, sądzących, że bez trudu da się „zgarnąć kasę”.

Tymczasem temat pieniędzy nie powinien być spychany jedynie na studia ekonomiczne, lecz wejść jako przedmiot już w szkole podstawowej. Dawniej istniały SKO-ki, czyli Szkolne Kasy Oszczędności, gdzie można było „uskładać” czy „odłożyć” na jakąś wymarzoną rzecz, rower, zegarek elektroniczny czy walkmana, a teraz na smartfona, konsolę do gier albo quada.

Problemem numer jeden w Polsce jest rosnąca bieda, coraz częściej związana ze zjawiskiem tzw. „prekariatu”. To klasa społeczna, w której biedzie nie towarzyszą żadne patologie typu alkohol, narkomania czy przemoc domowa, ani „złe towarzystwo”. Są to ludzie ciężko pracujący, wstający najczęściej rano na 6 do pracy, których dochody, uczciwie i ciężko zarobione nie wystarczają jednak, aby związać „koniec z końcem” i dotrwać do „pierwszego”, a najczęściej do „dziesiątego”. Mają pełne rodziny, zazwyczaj dwójkę lub trójkę potomostwa, które muszą utrzymać. Ich zatrudnienie jest z reguły na czas określony, ale zdarzają się prekariusze pracujący na umowę o pracę na czas nieokreślony. Bywa, że nawet oboje pracujący kobieta i mężczyzna nie są nadal w stanie utrzymać siebie i dzieci.

Żeby więcej zarabiać, należy uwierzyć w siebie, nawet, jeśli pracuje się poniżej kwalifikacji, zdobytych w szkole czy na studiach. Wiara we własne możliwości to klucz, z tym, że trudno go znaleźć. Jak uwierzyć, że „stać nas na więcej”? Nie jest to łatwe, ale można na kartce spisać wszystkie swoje zdolności, możliwości i talenty, bywa, że nie wykorzystane. Obok tej rubryki rysujemy nasze wady, słabe strony i wszystko to, z czym zalegamy, co wynieśliśmy z domu i/lub czasu nauki. Należy też pokonać strach, który każe za wszelką cenę zostać w nielubianej i źle płatnej pracy, bo „lepszy rydz niż nic”. Taka konserwatywna postawa nie jest wskazana – pracodawca po naszym odejściu będzie miał okazję, by zastanowić się, czy dobrze nam płacił? Odpowiedź przeważnie jest – nie.

Czasy się zmieniają i raz zdobyte wykształcenie nie wystarczy. Należy się dalej uczyć, szukać swego „zawodowego powołania” czy nawet „przeznaczenia”, być gotowym nie tylko zmienić miejsce pracy równolegle (w tej samej branży), ale i zupełnie zmienić branżę, a do tego trzeba zdobyć „papierek” (kurs, studia podyplomowe, szkolenie), a także nabyć świeżej wiedzy i umiejętności, które są cenione bardziej niż formalne, teoretyczne wykształcenie. Pamiętajmy, że szef przyjmie osobę, która coś umie (np. Obsługiwać komputer, biegle posługiwać się językiem obcym), a nie osobę z dyplomem, choćby piątkowym, jeśli ta druga musi zaczynać nabywać umiejętności od zera. Ustawiczne kształcenie to nie odfajkowywanie kolejnych kursów i szkoleń, lecz stałe badanie siebie i swojej wiedzy, refleksja nad swoją drogą kariery, a także nastawienie na naukę przez całe życie.

Trzeba też pamiętać, że coraz więcej możliwości daje praca zdalna, z dowolnego miejsca i w dowolnej porze, co umożliwia Internet. Jeśli jednak pracodawca ogłasza, że zarobisz miliony nic nie robiąc, to znalczy, że oferta jest trefna i trzeba szukać bardziej powściągliwych ogłoszeń. Póki co etaty są jeszcze potrzebne i rezygnować się powinno z pracy stacjonarnej wtedy i tylko wtedy, gdy jesteśmy niemal pewni, że poradzimy sobie w roli freelancera, samozatrudnionego czy właściciela mikrofirmy. Jeśli nie, można zacząć rozwijać swój biznes, zachowując przez pewien czas profity, związane z pracą na etacie na czas nieokreślony. Dopiero, gdy biznes nabierze rumieńców, można odważnie zmienić swoją karierę i „pójść na swoje”. Robić wreszcie to, co nas naprawdę interesuje.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here